Polowanie w czasach zarazy

 

Na wstępie muszę podkreślić, że tekst, który trafia teraz w Wasze ręce, napisałem już w kwietniu,
czyli niemal na samym początku „epoki koronawirusa”. Zapraszam do lektury...

 

Tekst i zdjęcia: Haggis Hunter

 

COVID-19 jest dla mnie pewnym katalizatorem zmian. Dałem się zaskoczyć koronawirusowi dwukrotnie. Raz przez nawróconego weganina, drugi raz przez wilki.

A było to tak…

 

Dziwna rozmowa

Pierwszej soboty po ogłoszeniu epidemii w Polsce dało się zaobserwować niezły „nalot” na sklepy spożywcze. Osobiście podziwiałem scenę, jak pewna pani dokonywała zakupów, a pan nosił siatki do tico tak długo, jak wystarczyło miejsca w bagażniku i na tylnym siedzeniu. Obserwując tę scenę, uśmiechałem się pod nosem, bo w końcu sezonu polowań mam zawsze pełne zamrażarki. Moje przemyślenie przerwał nagle telefon z nieznanego numeru.

– Halo… czy rozmawiam z Haggisem…

– Tak, a kto mówi?

– Maciej T.

Szukam szybko w pamięci niczym w Googlach, ale bez rezultatu...

– Przepraszam, ale mam słabą pamięć do nazwisk i nie kojarzę pana…

– Słuchaj, Haggis... (zwraca się do mnie po imieniu, więc zakładam, że kiedyś tak się do siebie zwracaliśmy). Razem studiowaliśmy, Haggisku...

(Z uwagi na to, że byłem na czterech uczelniach w Polsce i zagranicą, niczego mi to wyznanie nie ułatwia).

– Tak, a na jakim uniwerku?

– Serio pytasz, Haggis? Razem prawo studiowaliśmy, grupa 6, studia dzienne!

– Tak, faktycznie teraz pana kojarzę, jak mogę pomóc?

(Swoją drogą nie widzieliśmy się 15 lat i nigdy za sobą nie przepadaliśmy, więc pewnie jeśli dzwoni, to ma jakiś interes).

– No to słucham pana…

– Drogi Hagigisku, no co tam u Ciebie? Jak się masz, jaką aplikację robiłeś? Bo wiesz… Czy ja dobrze pamiętam,

że jesteś myśliwym?

– Proszę pana, nie rozumiem, po 15 latach dzwoni pan do mnie spytać się, czy jestem myśliwym? Serio?

– Słuchaj, no wiesz… Bo ja chciałem się zapytać, czy… mógłbym u Ciebie kupić trochę mięsa…. Zapłacę.

I to dobrze! (Nie wierzę, gość, który na studiach przeszedł publicznie na wegańską dietę, z czym się powszechnie obnosił, prosi mnie o mięso! O nie, tego nie mogę tak po prostu zostawić. Na takiej osobie muszę się „wyźlić”. Należy mu się, bo zawsze jak na studiach spóźniałem się na domówkę, to odpalał w moją stronę swoje głupie teksty w stylu: „Co, namordowałeś się dziś? Ręki Ci nie podam, bo pewnie cała jeszcze we krwi”. A więc zemsta!.

– Tak, sprzedam, nie ma problemu. Ile chcesz? Wolisz dzika czy jelenia?

A może od razu gotowy rumsztyk czy zrazy?

– Uff… Wiesz, cokolwiek.

– Super, to wpadnij dziś do mnie i sobie coś wybierzesz. Tylko wiesz, jak myśliwy daje komuś mięso, to takie oświadczanie trzeba podpisać, że to na użytek własny. Wyślij mi SMS-a lub maila, to je Ci zaraz podeślę.

– Super! Podjadę dziś. Mieszkasz tam, gdzie dawniej? Moja żona robi superdżemy, to wezmę kilka...

– OK, to czekam na Twoje namiary…

 

Zemsta myśliwego

No i wysłałem mu oświadczenie poniższej treści.

 „Ja, niżej podpisany Michał T., oświadczam, że niniejszym składam samokrytykę. Większość mojego życia nie jadłem mięsa, ponieważ jak kretyn dałem się nabrać propagandzie wegańskiej. Do tego stopnia, że byłem fanatykiem, totalnie zaślepionym na piękno polowania i jego społeczną doniosłość. Jako zadośćuczynienie składam darowiznę w wysokości 100 zł na rzecz PZŁ. Jednocześnie, wyrażam zgodę na publikacje niniejszego oświadczenia we wszelkich mediach razem z moim wizerunkiem utrwalonym w formie zdjęcia, przedstawiającym mnie w lesie z dzidą w ręku ubranego w skórzane gacie z bobra o numer za małe”.

Fajne oświadczenie, co? Niestety, na kolegę czekam do dziś. Żałuję jednak tych superdżemów, jakie miałem dostać od jego żony...

 

Haggis kontra wilki

To jeden aspekt polowania w dobie pandemii, a teraz kolej na drugi. Z uwagi na to, że nikt nie chce się ze mną spotykać, żyję na wygnaniu wraz z całą rodziną w leśniczówce. Dzięki czemu poluję więcej niż zwykle. „Grzejemy” tylko do lisów i dzików, więc wypada mi częściej raczyć się pięknem natury. Wczoraj jednak polowanie przyjęło zgoła inny obrót. Wybrałem się na łowy w miejsce, w którym już dawno nie byłem. Niegdyś polowałem tam z profesorem Arminem von T. Do dziś mam przed oczami, jak Armin raczy ołowiem sarnę oparty o balot słomy, a na sekundę przed strzałem szepcze: „Czuję się, jakbym był w plutonie egzekucyjnym”. Miejsce to jest mało dostępne, zazwyczaj polowałem schowany za pozostawionym balotem. Ten jednak po latach całkowicie się rozpadł i przestał dawać odpowiednią osłonę. Z uwagi na to, że lubię to miejsce, przeniosłem tam ambonę mającą iść do rozbiórki. Skróciłem nogi, zrobiłem nowy dach, wzmocniłem i jeszcze mi posłuży. Tak więc dotarłem na miejsce i obserwuję. Widoczność super, księżyc już góruje, a słonce dopiero zachodzi. Świat powoli zaczyna tracić barwy i robi się szary. W łowisku zapanowała totalna cisza. Nagle spostrzegam lisa idącego miedzą przy granicy z lasem. „Grzeję...”. Raczej dostał, choć nie padł w ogniu i wycofał się do lasu. Podczas przeładowania broni spostrzegłem jakiś ruch na lewo. Bez lornetki już nie widzę, więc podnoszę do oka Kahles Helię i moje oczy spoglądają prosto na… sam nie wiem… To wilk! Widziałem ich tropy, widziałem szkielety danieli i jeleni, ale nigdy na żywo! Po chwili dwa kolejne wychodzą na pole i idą wprost na mnie. Przyznaję, ciarki mi przeszły po plecach. Cały czas obserwuję, zatrzymują się na 30 metrów przed amboną siadają i się rozglądają. Pewnie myślą: „co to za huk w okolicy, kto śmie polować bez naszej zgody?”.

Przyznam, że sytuacja mnie tak zaskoczyła, że nie wiedziałem co robić. Czy one mogą być dla mnie niebezpieczne? Dobrze, że jest ta ambona, bo jakbym siedział za balotem, to byśmy na siebie chyba wpadli. Wilki nie dały mi czasu do namysłu. Wstały, lekko zmieniły kierunek i ruszyły wprost na moje auto, które zostawiłem w krzakach 100 metrow za mną. Hmm… Jak je stracę z oczu i potem będę miał iść do auta, to będzie, delikatnie mówiąc, pewien dyskomfort. Pierwsze do głowy mi przychodzi zagwizdać, na co wilki reagują podniesioną głową i zatrzymaniem. Wtedy przychodzi oświecenie – muszę im zrobić zdjęcie, bo mi koledzy nie uwierzą! Motam się na ambonie, walczę z zamkiem. Gdzie ten cholerny telefon? Niestety, bo gdy robiłem zdjęcie, uruchomiła się również lampa, co spowodowało, że wilki zawróciły do lasu, ale w żadnym wypadku nie uciekały. Po prostu odeszły, bo ktoś im w polowaniu przeszkadzał. Ostatecznie udało mi się zrobić jeszcze kilka zdjęć i film, ale wszystko w tragicznej jakości.

 

 

 

 

Po powrocie do domu, zadzwoniłem do kolegów po strzelbie, aby podzielić się moim dzisiejszym spotkaniem z konkurencją w łowisku. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że z odstrzałem tych szkodników przyjdzie nam czekać do pierwszej tragedii. Tak długo, jak wilki nie rozszarpią dziecka wracającego ze szkoły do domu, tak długo minister nie zdobędzie się na odwagę, aby wpisać wilki na listę zwierząt łownych. Szkoda, no ale wiadomo, póki co jesteśmy zobligowani do czułego dokarmiania wilka. Swoją drogą po czasie pojawiły się pytania, czy ze strony wilków mogło mnie spotkać coś niedobrego? Czy mogły wpaść na pomysł, aby zapolować na Haggisa? W sumie było 3 do 1? Czy mając Tikkę T3 w kalibrze .308 z pięcioma nabojami w magazynku, dałbym radę się obronić? Ciekawe…

 

Czas podsumowań

Zakończył się sezon, więc pora na podsumowania. Rok obrachunkowy został zamknięty w sposób następujący: dwa byki, jedna łania, dwa cielaki, dzików sztuk 4, trzy kozły, jedna koza plus dwa koźlaki. Do tego pięć kaczek oraz pewna ilość lisów. Pudeł zaliczyłem trzy, dwa do dzika i raz do lisa. To wszystko na polowaniu indywidualnym, zbiorowo miałem tylko jedną okazję do strzału – dzik padł, zażywszy 4 pigułki. Kwestia, komu go przyznać, była więc kwestią sporną, dlatego zaliczymy go sobie w częściach ułamkowych ja ½ (strzelałem dwa razy), koledzy po ¼, bo strzelali raz.

  • Spis treści 02/2020